Literatura
dla dzieci i młodzieży cierpi na nadmiar autorów. Twórcy
aspirujący do miana pisarza często produkują towary paraliterackie
mające być odpowiedzią na mody, trendy, zapotrzebowanie rynku.
Utwory napisane przez prawdziwych pisarzy mają inną moc i wpływ na
czytelnika, imitacje literatury się do nich nie umywają, co
doskonale widać w przypadku powieści mrocznych, z wątkami
kryminalnymi, czasem nawiązujących do opowieści o duchach. Te
gorzej napisane książki mogą narobić dużo szkody: język i
fabuła sprzyjają niskim kompetencjom czytelniczym, ale równocześnie
poszczególne sceny i postaci bywają nazbyt brutalne, na granicy
chorobliwej fascynacji okrucieństwem i przemocą, zasiewają w
młodzieży dziwny niepokój, zmywając naturalną granicę
bezpieczeństwa między normalnością/dobrem a wypaczeniem/złem.
Analogiczne historie wybitnych autorów rozważnie dawkują grozę i
tajemnicę, nie muszą bowiem nadrabiać braków literackich
nadmiarem agresji i innej dosadności. Właśnie taką książką
jest "Liam i mapa wieczności", którego autorka początkowo
buduje napięcie bardziej dzięki wprawnemu językowi i konstrukcji
rozdziałów, niż upiorności tego, co jest opisywane. Choć potem
przyjdzie pora na prawdziwe upiory.
Kiedy
taksówka wreszcie się zatrzymała, poczułem ulgę i niepokój
jednocześnie. Niebo wciąż było tak samo posępne i pokryte
dziwnymi chmurami w kolorze sadzy, tworzącymi nad naszymi głowami
rodzaj ołowianej czapy.
Znajdowaliśmy
się na odludziu, na pokrytym żwirem terenie, obsadzonym wysokimi
drzewami. Nie tak sobie wyobrażałem sanatorium. Na parkingu nie
było żadnych samochodów (zresztą właściwie samego parkingu też
nie było), na ławkach nie siedzieli kuracjusze w szlafrokach chcący
odetchnąć świeżym powietrzem, brakowało też wielkich okien
wychodzących na trawnik. Kiedy chciałem opisać ten jakby
przytłoczony czernią nieba budynek, który miałem przed oczyma,
przyszło mi do głowy słowo "dwór".
Tak
brzmią dwa pierwsze akapity powieści inaugurującej cykl "Dwór".
Nastrojem i tytułem przypomina "Zamek" Franza Kafki,
prawda? W literaturze dla młodzieży czegoś podobnego
doświadczyliśmy dotąd jedynie w powieściach Grzegorza Gortata,
jednak Evelyne Brisou-Pellen tylko nawiązuje do Kafki, dalej idąc
inną ścieżką. Zaznaczam, że omawiana pozycja adresowana jest do
młodzieży od 12 lat, ale niektórzy czytelnicy w tym wieku mogą
być na nią jeszcze niedostatecznie dojrzali. Bywa tu bowiem
sarkastycznie i strasznie, na tyle, że mimo popularnego gatunku
(według wydawcy "seria fantastyczno-kryminalna") uważam
"Dwór" za literaturę młodzieżową z wyższej półki,
dla nastolatków oczytanych oraz lubiących dreszczyk, czy raczej
porządny wstrząs emocji, bo niektóre wątki tej powieści naprawdę
napawają lękiem.
Wraz
z piętnastoletnim Liamem poznajemy kolejnych mieszkańców dworu,
postacie dziwne, różniące się od siebie, na rozmaite sposoby
poprzebierane. Szybko okazuje się, że nastolatek znalazł się w
tym wyjątkowym, starodawnym sanatorium po długotrwałej chorobie –
beznadziejnym przypadku raka. Ale co robią tu inni, na przykład
mężczyzna w stroju Spartanina, przedstawiający się w dodatku jako
król Leonidas? Wydaje się, że każdy rekonwalescent ma inny
problem i wyobrażenie o celu swojego pobytu.
Jakaś
dziewczyna siedząca przy sąsiednim stoliku, niewiele starsza ode
mnie (i jedząca... kapuśniak) dyskretnie na mnie spoglądała.
Czyżby zafascynowała ją moja romantyczna uroda? Była ładną
blondynką... ubraną w strój wróżki: długą, dopasowaną w talii
sukienkę i wysoki czepiec na głowie. Trwał tu bezustanny bal
przebierańców! "Niektórzy wydadzą się panu trochę...
Zresztą sam pan zobaczy", powiedział Raul. No i rzeczywiście
widziałem!
Ona
siedziała przy stoliku z młoda kobietą, która miała na głowie
kapelusz przypominający donicę z kwiatami, której zawartość ktoś
wysypał na podstawkę, nosiła długą suknię z bufiastym tyłem i
obcisły, mocno ściśnięty żakiet.
Nie
czułem się dobrze. Nie było tu małego oddziału psychiatrycznego,
tylko duży! Miałem nadzieję, że doktor Roy nie popełniał
błędów, przydzielając chorych, i pozostawiał na wolności tylko
tych, którzy byli niegroźni. Na co liczyli moi rodzice, wysyłając
mnie tutaj? Że zobaczę próbkę społeczeństwa? Mój tata jest
psychologiem, to na pewno był jego pomysł.
Galeria
zadziwiających postaci przywodzi na myśl album ze zdjęciami dzieci
w "Osobliwym domu Pani Peregrine", tu jednak mamy do
czynienia z teraźniejszością, a nie ze wspomnieniami i pamiątkami
dziadka. O co więc chodzi? I jeszcze to jarzące się intensywnym,
nienaturalnym światłem pomieszczenie w gabinecie doktora Roy. Którą
zagadkę czytelnik rozwiąże w pierwszej kolejności? I czy autorka
potwierdzi nasze wnioski?
Tajemnica
mieszkańców dworu wydała się oczywista mojemu jedenastoletniemu
synowi, który jest koneserem powieści i filmów grozy, thrillerów
fantastycznych oraz kilku innych gatunków, raczej nietypowych dla
młodzieży w tym wieku. Jednak po kolejnych rozdziałach ta
oczywistość okazała się czymś innym, potem z kolei... Cóż,
autorka umiejętnie gubi nas w labiryncie "Dworu". Każde
zdanie tej książki czytaliśmy uważnie, ale i tak do wielu
fragmentów wracaliśmy, by sprawdzić, czy nie umknęło nam żadne
wrażenie, odczucie albo obserwacja Liama. Potem powieść nagle się
skończyła i przez kilka miesięcy przeżywaliśmy katusze, czekając
na polskie wydanie drugiego tomu. Teraz takie męczarnie nikomu już
nie grożą, bo kontynuacja "Liama i mapy wieczności"
właśnie trafiła do księgarń, za co wydawnictwu Widnokrąg należy
się wielka pochwała – tempo publikacji kolejnych części serii
jest imponujące, podobnie jak decyzja o wydaniu tej akurat pozycji,
wybór tłumacza (książka napisana jest dobrą, oszczędną
polszczyzną, bez zawiłości i wybujałych epitetów, jakie
czytujemy często w przekładach literatury młodzieżowej) oraz
ilustratora.
Polską
okładkę "Liama" przygotował Marcin Xulm Surma i
jest to prawdziwa perełka. Obraz świetnie oddaje atmosferę
powieści: mroczne kontury otoczone chmurami lub innymi oparami, okna
wielkiego, starodawnego budynku rozświetlane jakby żywym ogniem,
którego skrawek chyba dostał się chłopcu stojącemu pod schodami
prowadzącymi do dworu. A może odwrotnie – on jest jednym ze
świateł ożywiających to tajemnicze miejsce? Czytelnik rozmyśla,
staje się dyskutantem, interpretatorem, krytykiem (bo też fryzura
Liama i jego walizka na ilustracji odbiegają od opisu w tekście, co
dla nas nie miało znaczenia), inaczej odczytuje okładkę przed i po
lekturze. Wydaje mi się, że właśnie taki jest cel ilustracji
okładkowej, oczywiście poza przyciągnięciem czytelnika, a my
sięgnęliśmy po "Liama i mapę wieczności" właśnie
skuszeni tą jedną ilustracją.
Bożena
Itoya
Evelyne
Brisou-Pellen, Dwór. Tom pierwszy: Liam i mapa wieczności,
przełożył Przemysław Szczur, okładka Marcin Xulm Surma, Wydawnictwo Widnokrąg, Piaseczno
2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz