Książka
artystyczna może się podobać lub nie, zależnie od preferencji i
wrażliwości odbiorcy, a także poziomu jego plastycznego
wykształcenia czy obycia, ale ocena tego typu publikacji nie może
wynikać tylko z naszego gustu. W takich wypadkach opinia recenzenta
nie powinna się więc ograniczać do prostego "lubię / nie
lubię", "ładne / brzydkie", ale jednocześnie luźna,
nienaukowa formuła blogu wyklucza głęboką, profesjonalną
analizę. Skoncentruję się zatem na wrażeniach, jakie album
"Cykada" Shauna Tana może wywołać w zwyczajnym polskim
czytelniku, interesującym się twórczością tego ilustratora,
scenarzysty i pisarza, odbiorcy, który często sięga także po inne
opowieści graficzne i literackie.
Pod
względem formalnym książka jest krótsza od wszystkich poprzednich
tego autora wydanych w Polsce przez Kulturę Gniewu. Składa się z
kilku zwrotek (pisanych celowo kaleką polszczyzną, jakby dopiero
przyswajaną przez obcokrajowca), plansz i rozkładówek. W tej
publikacji nie chodzi jednak o ilość ani powiązania z
wcześniejszymi utworami, chyba że przez zaprzeczenie: zwięzłość
"Cykady", oszczędność, czy wręcz "niepełnosprawność"
środków wyrazu ma być wyznacznikiem stylu i przesłania, może
manifestem autora, a trochę też wyzwaniem rzuconym czytelnikowi.
Przyzwyczajeni
do wielobarwnych grafik Shauna Tana, tu od razu odczuwamy pewną
jednostajność. Co prawda goszczący na każdej ilustracji bohater
ma zieloną głowę, która w pewnym momencie nawet zapłonie bardzo
żywym płomieniem, ale ogólnie "Cykada" jest historią o
szarości i w szarości. Niewiele tu kolorów poza jaśniejszymi i
ciemniejszymi popiołami, odpowiadającymi marności codziennego bytu
bohatera, czy też świata, w którym przyszło mu funkcjonować.
Cykada to szeregowy pracownik, poniżany, traktowany bez minimum
szacunku, właściwie pozbawiony praw. Czytałam już inną "mało
kolorową" książkę Shauna Tana, sepiowego "Przybysza",
tam jednak poczucie stłamszenia i beznadziei nie było tak
obezwładniające, bohater nie wtapiał się w ścianę, przydzieloną
mu przegródkę, marny kącik w szafie, niekończące się schody czy
dach kończący męczarnie. Sytuacje, w które autor wrzucił swojego
bohatera, kojarzą się oczywiście z prozą Franza Kafki, ale Shaun
Tan zaczepia nas też o inne konteksty, nieznane twórcy "Zamku"
i "Procesu". Po pierwsze, Cykada uosabia pracownika
wielkiej korporacji, której stereotyp (a może i mit) urósł już w
XXI wieku; po drugie zaś symbolizować może współczesnych
imigrantów, w rozmaitych miejscach i okolicznościach traktowanych
jak gorsi ludzie albo nawet zwierzęta. Dostrzegam też możliwość
szerszej interpretacji książki i jej bohatera, na przykład
młodzież będzie się pewnie doszukiwać podobieństw firmy do
szkoły, a Cykady do ucznia. Młodzi w ogóle mogą być bardziej
wyczuleni na cykanie Shauna Tana, niewątpliwie nadaje on na ich
falach, o ile jeszcze nie dali się porwać wyścigowi szczurów.
Każdy wrażliwy nastolatek odczuwa choć przez krótki czas
wyobcowanie Cykady, niekiedy określane również jako alienacja.
Obcy czy alien, nasz bohater bardzo przypomina ufoludka, w
końcu też okazuje się, że nie tylko książka jest eksperymentem
autora na nas, ale i obecność Cykady wśród ludzi stanowi rodzaj
badania, doświadczenia obnażającego bezsens czy wręcz idiotyzm
naszej "cywilizacji". Po tej lekturze pokrzepienie dotknie
jedynie osób, które i tak czuły się "poza systemem",
dla nich zieleń Cykady od początku będzie niosła nadzieję, a
końcowe przepoczwarzenie skojarzy się z wolnością, jakiej sami
zaznali lub ciągle zaznają (choćby nie dotyczyły ich zasoby i nie
mieli na czynsz). Czytelnicy sprawnie poruszający się po
labiryntach społeczeństwa raczej popadną w przygnębienie. Mogą
też uznać, że opowieść ta jest za krótka jak na taką cenę.
Według mnie natomiast ciągnie się długo, przynajmniej od
"Przemiany" Kafki, i przetrwa nas wszystkich i wszędzie,
odporna, ponadczasowa i kosmopolityczna jak karaczany.
Bożena
Itoya
Shaun
Tan, Cykada, tłumaczenie Łukasz Buchalski, Kultura Gniewu, Warszawa
2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz