Elę poznaliśmy kilka lat temu, trochę z przypadku, przy
okazji lektury książeczki "Ubranka Eli"(przeznaczonej raczej dla
maluchów), a całkiem niedawno natknęliśmy się na nią znowu w "Jabłonce
Eli". Dziewczynka od razu zjednała sobie naszą sympatię, więc ucieszyła
mnie wiadomość, że książka stanowi element serii wydawniczej. I z przyjemnością
sięgnęłam po kolejną pozycję, "Wszystkie psy Eli".
Ela, jak wiele dzieci w jej wieku, przechodzi fazę
fascynacji psami. Siedzi na kanapie, przegląda (pewnie już nie wiadomo który
raz z kolei) książkę o psich rasach i fantazjuje. Rodzice, co zrozumiałe,
zachowują powściągliwość, tymczasem dla dziewczynki każde napotkane zwierzę to
okazja do sprawdzenia się w roli właścicielki czworonoga: czy to spotkany na
ulicy wielki pies pasterski, czy znów parskający śliną bokser albo rozbrykany
kundel. Ela nadaje im imiona, prowadza na smyczy. Żaden zwierzak nie jest
idealny, ale dziewczynce to nie przeszkadza. Przecież lubi wszystkie psy. Tymczasem
jej pragnienia wciąż pozostają niespełnione.
Chcąc nie chcąc, patrzę na tę historię z perspektywy rodzica
- i z rodzicami Eli się utożsamiam. Widzę, jak w spokoju dają córce przestrzeń
do tego, by przepracowała w wyobraźni temat posiadania własnego czworonoga,
widzę ich zerkających z boku i powstrzymujących się od oceniania marzeń córki.
I domyślam się, że coś planują, sprawdzając, czy córce nie minie zapał. Pod
koniec książki dziewczynka rzeczywiście przestaje rozprawiać o psach i pomyśleć
by można, że jej wyobraźnię zaprzątnęło już coś innego, ale jedno pytanie taty
szybko ją demaskuje: choć zawiedziona przestała dzielić się z rodzicami swoimi
marzeniami, w jej głowie nadal przewijały się kolejne pomysły na imię dla
swojego pupila. Rodzice chyba tylko na to czekali - piesek materializuje się w
bagażniku taty i... jest zupełnie inny od wyobrażeń Eli. A jednocześnie
absolutnie idealny.
Po raz kolejny dostajemy swojską, niespiesznie toczącą się
opowieść o tym, jak to jest być dzieckiem, przeżywać pierwsze fascynacje i
żarliwie pragnąć ich spełnienia. Przyglądamy się pełnej szacunku dla marzeń
córki postawie rodziców i cieszymy razem z dziewczynką, kiedy jej pragnienia stają
się rzeczywistością. I chyba tylko dorośli, czytając tę książkę, mają w głowie
myśl: "ciekawe, jak wywiąże się z nowych obowiązków?". Ale
zastanawianie się nad tym to trochę jak gdybanie, co było po baśniowym
"żyli długo i szczęśliwie": może i zasadne, ale z całą pewnością
zepsułoby opowieść.
Najbardziej rzucającym się w oczy elementem książki są bez
wątpienia ilustracje. W książce Kruusval to one budują atmosferę i przyciągają
uwagę czytelnika. Tym razem podziwiać możemy rewelacyjnie uchwycony temperament
psów: wyrywającego naprzód z nosem przy ziemi Herkulesa, spokojnie człapiącą
(niemalże słyszę cyk-cyk-cyk długich pazurków na chodniku) Figę czy elegancką
Sasankę z puszystym, zawiniętym ogonem. Jest coś w skandynawskim stylu ilustrowania
książek, co nie pozwala przejść obok nich obojętnie: jakby dziecinna
niezgrabność, celowo pogubiona perspektywa i mocno schematyczna, lekka kreska. A jeśli
przyjrzymy się uważnie postaciom w tle, to właśnie one, a nie tekst, dopowiedzą
nam rodzicielską stronę tej historii.
Jeśli Wasze dziecko również marzy o własnym czworonogu, nie
oczekujcie, że ta książka ostudzi jego zapał. Ale jest też szansa, że za jej
sprawą powrócą wasze własne wspomnienia z dzieciństwa, co może ułatwić podjęcie
decyzji o adopcji psa. W każdym razie pamiętajcie: czytacie na własną
odpowiedzialność.
Joanna Pietrulewicz
Catarina Kruusval, Wszystkie psy Eli, przełożyła Katarzyna Skalska, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz