Książka
"Kefir w Kairze" jest kolejnym po "Wierszykach
domowych", "Wierszykach rodzinnych" i "Jak
przekręcać i przeklinać" tomikiem poezji (czy po prostu
rymowanek) Michała Rusinka zilustrowanym przez Joannę Rusinek, a
opublikowanym w wydawnictwie Znak Emotikon. Prawdziwa familijna
fabryka wierszyka! Tym razem autor staje się naszym przewodnikiem w
objazdowej wycieczce po świecie, która nie udałaby się bez
udziału rezydentki biura rymowanych podróży, czyli ilustratorki.
Niektóre wierszyki (para- i całkiem limeryki) pozbawione tych
kolorowych, soczystych, wesołych obrazków okazałaby się za mało
atrakcyjne dla dzieci, zbyt dla nich bezbarwne, suche i może nawet
poważno-niezrozumiałe, bo zdarzają się tu zwięzłe rymowanki
ironiczno-metaforyczne nazbyt abstrakcyjne dla kilkulatków.
Delhi,
gdybyście
nie wiedzieli,
czyta
się "Deli".
I
więcej o nim powiedzieć nie potrafi
ktoś,
kto nie uważał na lekcji geografii.
"Kefir
w Kairze" to takie ćwiczenia z myślenia, językowy aerobik,
zabawa raczej dla wprawionych użytkowników języka ojczystego. Cóż,
właśnie tym charakteryzują się limeryki, choć nieco krótsze i
dłuższe bywają Michała Rusinka wierszyki. Bardzo często nie rym
jest tu najważniejszy, ale pomysł, niepowtarzalność skojarzenia,
dowcip. Ja i mój syn już tak mamy, że dowcipy często nas nie
bawią, może dlatego nie wszystkie przystanki w tej wierszowanej
wycieczce przypadły nam do gustu.
Tajemnicę
wam zdradzę,
że
w Pradze
mieszkają
prababcie i pradziadkowie.
I
niech każdy się wreszcie dowie
oraz
na zawsze zapamięta,
że
także prawnuczęta.
Praga
(to
nie blaga)
nie
tylko jest stolicą Czech.
Niech
to
się wreszcie stanie jasne i przejrzyste jak łza,
że
także stolicą słów rozpoczynających się od "pra".
Ile
znasz takich słów, czytelniku?
Mam
nadzieję, że bez liku.
Wierszyki
o poszczególnych miejscach poza nazwą rzadko mają coś wspólnego
z rzeczywistymi miastami. Autor stara się pobudzić czytelników do
śmiechu i własnych aktywności językowych, choć na przykład
oczekując, że dziecko zna bez liku słów na "pra", sam
wymienia tylko stopnie pokrewieństwa i kieruje wyliczankę na te
tory; ze ślepego zaułka wyprowadza nas na szczęście ilustratorka.
Gdybym
miała w jednym zdaniu zamknąć wrażenia naszej rodziny z lektury
"Kefiru w Kairze", to powiedziałabym, że w tej poezji
było dla nas za mało... poezji. Dysponując dwoma zdaniami,
dodałabym jednak, że niektóre absurdalne wygibasy Michała Rusinka
są bardzo zgrabne i zabawne. Poproszona o przytoczenie argumentów
za i przeciw "Kefirowi" oraz przeprowadzenie analizy
porównawczej, wsparłabym się na "Złotoustym zerze w zenicie"
Marii Ekier (wyd. Hokus-Pokus), bo tam już kilka lat temu
znaleźliśmy z synem wszystko to, czego można oczekiwać po zbiorze
limeryków dla dzieci.
W
zakresie ilustracji "Kefir w Kairze" cieszy oko niemal
pełnym zarysowaniem, biel pojawia się na kartach tej książki
tylko wraz ze śniegiem lub mgłą. Obrazki są wszędzie, w tle
wierszyków i obok nich, duże, wyraźne (na jednym wyraźnie widać
autora!), pastelowe i ciemniejsze, wkradają się też w sam tekst,
bo tytuły (równoznaczne z miastami) ułożono z "malowanych",
czasem ozdobnych, pasujących do "stylu" miasta liter, a i
liternictwo głównego tekstu zostało dobrane w taki sposób, że
świetnie komponuje się z rysunkami. Całość jest graficznym
cackiem, małym dziełem sztuki, przy czym znacząco różni się od
tradycyjnej ilustracji książkowej uprawianej przez Joannę Rusinek
na przykład w wydawnictwie Literatura.
Bożena
Itoya
Michał
Rusinek, Kefir w Kairze, ilustracje Joanna Rusinek, Znak Emotikon,
Kraków 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz