Do
książki "Mój dziadek był drzewem czereśniowym"
zachęcił mnie jej okładkowy opis autorstwa Jarosława
Mikołajewskiego. Choć tu występuje on "tylko" jako
tłumacz, jest również poetą i pisarzem, może dlatego skomponował
tak czarującą notatkę – poetycką i konkretną zarazem,
sięgającą głęboko w opowieść, ale niezdradzającą zbyt wiele.
Och, gdyby tak zawsze poeci reklamowali prozę, skorzystałaby na tym
cała literatura. Tylko recenzenci pewnie nie byliby już potrzebni,
bo zdolniejsi od nich wypowiedzieliby już wszystkie potrzebne słowa.
Omawiana
edycja książki ukazała się w 2018 roku, ale oryginał włoski ma
już 20 lat, polski przekład Jarosława i Magdaleny Mikołajewskich
powstał w roku 2007, a ilustracje Anastazji Stefurak pochodzą z
ukraińskiego wydania sprzed 3 lat. O mądrą i ładną całość
zadbało wydawnictwo "Nasza Księgarnia". Publikacja ma
twardą oprawę, ciekawe, opowiadające minihistorię wyklejki,
czytelną, dużą czcionkę, mocny, nietypowy papier oraz oryginalne
ilustracje. Pod względem wyglądu zewnętrznego i użyteczności nie
można jej więc nic zarzucić, jednak najważniejsza jest oczywiście
treść.
"Mój
dziadek był drzewem czereśniowym" jest opowieścią o małym
dziecku przeznaczoną dla dzieci starszych oraz dorosłych. Podobna
nastrojowość, sentymentalność i poetyckość znana jest mi z
innych dzieł włoskiej literatury dziecięcej, zwłaszcza książek
Roberta Piuminiego. Polskiemu młodemu czytelnikowi ten typ prozy
może nie odpowiadać, bo też nie wychowuje się już na "Sercu"
Edmunda de Amicisa. Ja jako dziecko kochałam tę łzogenną klasykę
i teraz z przyjemnością pochłonęłam książkę Angeli Nanetti,
natomiast mój syn nie zna "Serca", a tematyka "Mojego
dziadka" go nie zainteresowała ("Pinokia" Collodiego
nie znosi, natomiast Piumini kilka lat temu bardzo mu się podobał,
przeczytaliśmy też całego Rodariego wydanego po polsku, więc
różnie to bywa z sympatią do książek włoskich...).
Książka
opowiada o kilku latach życia chłopca (od wieku czterech lat do
mniej więcej drugiej klasy szkoły podstawowej), przy czym albo całe
to życie, albo zainteresowanie autorki ogranicza się do rodziny.
Antoś mieszka w mieście z rodzicami i dziadkami od strony taty.
Rodzice mamy mieszkają na wsi, w domu rodzinnym, przy którym po
narodzinach mamy, Felicji, zasadzono czereśnię, nazwaną przez
dziadka Felicjanem. Drzewo rozrasta się wraz z rodziną i wplata w
jej losy, staje się istotniejsze w momentach przełomowych dla
dziadków, rodziców oraz dziecka, czasem wręcz spaja ich i
przypomina, co najważniejsze. Jednak nie jest to opowieść
fantastyczna, nie musi być, Felicjan nie mówi, nie działa
bezpośrednio, wystarczy, że istnieje. O roli drzewa czereśniowego
dla akcji i dla rodziny decyduje właściwie dziadek Oktawian, postać
w całej książce najważniejsza, związana z naturą i ze swoją
ziemią, takie stare drzewo, którego nie należy przesadzać. Mały
Antoni traci najpierw żonę dziadka Oktawiana, babcię Teodorę od
gąsek, później, jako dorastające dziecko, jest świadkiem
stopniowego odchodzenia dziadka. Książka Angeli Nanetti to
właściwie mały traktat o życiu i śmierci, wykładany przez
najstarszych członków rodziny najmłodszemu, który wkrótce
przecież stanie się dla kogoś starszym i przejmie pałeczkę –
nauczy, jak wspinać się na drzewo, jak spadać, jak kochać,
cieszyć się, jak płakać i przeżywać żałobę. "Mój
dziadek był drzewem czereśniowym" jest również pięknym i
cennym wykładem o asertywności, bo dorośli bohaterowie nie wahają
się podejmować odważnych decyzji, zatrzymać się, gdy trzeba,
czasem zawrócić, niekiedy być "dziwnymi", ale zawsze
sobą. Takimi, by najbliżsi byli z nich dumni i chcieli przejmować
ich postawy. A kiedy dziecko stanie się silne, zyska własne
zachowania, ukształtuje swój charakter, potrafią uszanować jego
decyzje, nie złamać go podważaniem tego, co sami przekazali i
jakimi byli kiedyś.
Bożena
Itoya
Angela
Nanetti, Mój dziadek był drzewem czereśniowym, przełożyli
Jarosław Mikołajewski i Magdalena Mikołajewska, ilustracje
Anastazja Stefurak, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz