Historie o dziecięcej codzienności - tak w największym
skrócie można by podsumować książki Gunilli Bergström o Albercie Albersonie.
Problem w tym, że ten sam opis pasuje do dziesiątków innych serii
wydawniczych. Temat jest tak wyeksploatowany, że trudno o coś naprawdę
oryginalnego. A jednak przygody małego Alberta Albertsona (w oryginale: Alfonsa
Åberga) od lat urzekają dzieci i dorosłych na całym świecie, a każda kolejna
wydana w Polsce pozycja wywołuje entuzjazm małych i dużych czytelników.
Swojskość tych opowieści o najbardziej prozaicznych aspektach życia trafia do
dzieci, dla których dom jest przecież najważniejszym miejscem na świecie. A dom
Alberta to bezpieczna przystań, gdzie zawsze czeka tata w łapciach i z fajką w
zębach, gotów wesprzeć syna swoją mądrością życiową.
W "Co mówi tata Alberta?" tych mądrości jest
wyjątkowo dużo. Tata wypowiada je z wielkim namaszczeniem, mało tego, wywiesza
na ścianie w postaci ozdobnych makatek ze złotymi myślami. Ale, jak to w życiu
bywa, powiedzenie "wszystko ma swój czas" musi ustąpić sobotniej
gonitwie, gdy wypakowania wymagają wielkie zakupy, a na horyzoncie majaczy już
sobotni relaks. Niestety skłonność taty Alberta do zawieszania na kołku własnych zasad
nie wychodzi mu na dobre. Gdy, wykończony, zaczyna pomału tracić kontrolę nad
sytuacją, Albert potrafi jednak rozładować napięcie - bo w końcu kalesony w lodowym sosie to nie
koniec świata, a na deser zawsze można upiec gofry.
Oglądamy więc scenę z życia chłopca i jego ojca. Jeden mały obrazek,
obejmujący fragment poranka, rozpakowywanie zakupów i drobną pomyłkę. Jak to u
Gunilli Bergström - niby o niczym, a jednak chce się czytać dalej. Bo to nie
fabuła jest najsilniejszą stroną tych historyjek, a nietuzinkowe, świetnie
nakreślone od strony charakterologicznej postacie, o których chcemy wiedzieć
więcej i którym kibicujemy nawet w najbardziej prozaicznych sytuacjach.
Szczególną sympatię budzi tata Alberta -
chyba jedna z najoryginalniejszych postaci ojcowskich w
książkach dla dzieci. Łysiejący, nieszczególnie atrakcyjny, trochę rozmemłany,
raczej domator. Nie wiemy, gdzie pracuje, czym się zajmuje na co dzień, znamy
go tylko od strony domowej. Wiemy, że lubi wyświechtane powiedzonka, że jest
zorganizowany, choć bywa i roztargniony. Gdyby na jego miejscu postawić kobietę,
uzyskalibyśmy bardzo stereotypowy obraz matki. Ale tata Alberta, w swoich
charakterystycznych wygodnych butach i rozciągniętym swetrze, jest mimo wszystko tatą - zupełnie
przecież zwyczajnym, jeśli nie nudnym. Nie miewa fantastycznych przygód, nie
wydostaje syna z tarapatów, ale potrafi posprzątać roztopione lody i upiec
gofry, żeby dzieci miały co zjeść na deser. I właśnie ta zwyczajność wyróżnia go na tle innych książkowych tatusiów.
Trudno też nie czuć sympatii do samego Alberta, który przypomina
nieco swojego ojca w miniaturce. Spokojny, zrównoważony, niestroniący od
domowych obowiązków. Mały introwertyk, dla którego wizja idealnego sobotniego
popołudnia to zamknięcie się w ciemnej garderobie i czytanie książki z
biblioteki. Wszystkie mole książkowe z pewnością zobaczą w nim bratnią duszę.
Ważnym elementem książek Gunilli Bergström są ilustracje -
na pierwszy rzut oka nieszczególnie urodziwe, ale z czasem chwytające za serce
(mina zmęczonego życiem ojca, który resztkami sił stara się dobrnąć do końca
listy zadań na sobotę - kto z nas tam nie był?). Wraz ze zwięzłym tekstem - tłumaczeniem
i tym razem zajęła się niezastąpiona Katarzyna Skalska - tworzą one estetyczną,
nieprzekombinowaną całość, do której przyjemnie jest wracać. Ja w każdym razie
nigdy nie mam dość Alberta i jego niecodziennej codzienności.
Joanna Pietrulewicz
Gunilla Bergström, "Co mówi tata Alberta?", ze szwedzkiego przetłumaczyła Katarzyna Skalska, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz