Tematem powieści Pawła Beręsewicza "Więcej niż klub" jest między innymi fascynacja futbolem: kibicowanie, trenowanie, narodziny gwiazd w polskich (Frutex Pięknogóra) i zagranicznych (FC Barcelona) klubach.
– Fru,
fru, Frutex Pięknogóra, nawet Legii cierpnie skóra! – skandowali
od czasu do czasu kibice zagrzewani przez samego wójta.
Bohaterowie
od pierwszych stron opowiadają o życiu przesyconym piłką, jednak
akcja rozgrywa się w dużym stopniu poza boiskiem. Na początku
lektury sądziłam wręcz, że mam do czynienia z powieścią
obyczajową twardo osadzoną w realiach małej polskiej miejscowości,
z, ostatnio chyba obowiązkowym, wątkiem "europejskiej"
migracji zarobkowej, której ofiarami są "eurosieroty".
Futbol wydawał się tylko pretekstem, tłem dla prezentacji marzeń
i relacji łączących oraz dzielących dwunastoletnich bohaterów:
Filipa (Messi), Marka (Ronaldo) i Ewkę – nową w Pięknogórze,
nową w klasie (szóstej) i nową w piłkarskim światku, gdzie
postanowiła zadebiutować jako agentka kolegów. Jednak kolejne
rozdziały coraz bardziej mnie zaskakiwały.
Mała
drużyna młodzieżowa została ukazana jako czynnik spajający i
ożywiający lokalną społeczność, kontynuacja legendy
poprzedniego pokolenia (z Tatinho na czele), szansa na pokazanie
sąsiedniej miejscowości, kto tu rządzi i ogólnie jako nadzieja na
przyszłość. Wszyscy są zaangażowani w rozgrywki nastolatków:
lokalna przetwórnia spożywcza, rodzice, władze świeckie i
duchowne...
– No,
drodzy bracia i siostry, dzisiaj ważny dzień. Nasi młodzi piłkarze
grają pierwszy mecz w Wojewódzkiej Lidze Przyszłych Gwiazd. Liczę
na wasz gorący doping, bo założyłem się z proboszczem z
Grzybułtowa, że będzie dwa zero dla nas. Do boju Frutex, amen!
Autor
znakomicie wychwycił małe piekiełko Pięknogóry, ale i świat
szkoły podstawowej, w tym różnice w zainteresowaniach nastolatków.
Zależnie od płci, hiszpański sen polega na kulcie Realu Madryt czy
FC Barcelony albo... przystojnego nauczyciela hiszpańskiego.
Izka
nie była sama. Obok niej szedł młody przystojny mężczyzna w
dżinsach i pomarańczowym T-shircie ciasno opinającym rzeźbiona
klatkę piersiową. Gęste włosy stroszone w pozornie niedbałe
kłaczki ciemniały lub jaśniały w zależności od tego, jak padało
światło. Śniada skórę policzków pokrywał wczorajszy zarost, a
równoboczny trójkącik miniaturowej bródki wyglądał jak wklejony
w nieckę pod dolną wargą.
Płeć
piękna w tej, wydawałoby się na wskroś męskiej książce, to nie
tylko małolaty piszczące na widok przystojniaka. Czytając uważnie
zauważymy, że tak naprawdę rządzą dziewczyny: obrotna Ewka, mama
Messiego, Cieślaczka. Właśnie one decydują o losach Pięknogóry
– drużyny piłkarskiej, karier, nie mówiąc o sprawach sercowych
i rodzinnych.
Innym
elementem fabuły wskazującym na przynależność "Więcej niż
klub" do nurtu powieści obyczajowej są właśnie znakomite
opisy stosunków rodzinnych i poszczególnych domowych sytuacji. Mama
a tata, siostra a brat, mama a syn, syn a ojciec (także taki
nieobecny) – poznajemy różne konfiguracje i sposoby rozwiązywania
konfliktów.
To
jeszcze nie była kłótnia, ale pierwsze iskierki zaczynały już
skakać w naelektryzowanym powietrzu. Doświadczenie podpowiadało
Messiemu, że w takich sytuacjach należy jak najszybciej przenieść
grę w inne rejony boiska.
– A
wiecie, czemu w Hattricku mają tylko dziesięciu zawodników na
murawie? – zapytał.
– No
czemu?
– Bo
bramkarz stoi na bramce.
Tatinho
zaśmiał się tak głośno, że aż zadzwoniły kryształki przy
ozdobnej lampie nad stołem.
Wraz
z rozpoczęciem rozgrywek Wojewódzkiej
Ligi
Przyszłych Gwiazd akcja
książki coraz częściej przenosi się ze szkoły i domu na
stadion. Na końcu każdego rozdziału pojawia się tabela z punktami
danej kolejki. Czyżby więc była to jednak historia o piłce nożnej
adresowana do zapalonych kibiców? Tak, ale nie tylko. Nazwiska,
nazwy klubów i obiektów sportowych, rozgrywki, treningi, triki są
tu na tyle ważne, że fani futbolu będą zachwyceni, ale autor
stosuje taki język i sztuczki narracyjne,
że i laik się nie znudzi.
Trener
ustawił w kole dziewięciu zawodników i kazał wymieniać między
sobą podania. Wewnątrz okręgu biegało dwóch obrońców. Ich
zadaniem było przejąć piłkę. Jeśli któremuś się udało,
zamieniał się miejscami z tym graczem na obwodzie, który kopnął
niedokładnie.
– To
żadne rondo, tylko gra w dziada – zrzędził Ronaldo, krzywiąc
się na "Barfełońską tikitakę".
– Niech
będzie wdziada – chętnie zgodził się Jordi i potem co jakiś
czas pokrzykiwał: – Dalej, dalej panowie! Wdziada to podstawa!
Do ciekawszych zagrań Pawła
Beręsewicza należy wyróżnienie jednego z głównych bohaterów
dopiero w końcowych rozdziałach. Kto wcześniej przypuszczałby, że
to książka właściwie o jednym chłopcu? I że świat
przedstawiony nie kończy się na małej lidze, stadionie Frutexu
oraz Sklepie na Rogu (prowadzonym przez rodziców Messiego)? My
byliśmy bardzo zaskoczeni tym wymykiem z ram powieści obyczajowej.
Obok niespodzianek fabularnych są i
urozmaicenia kompozycyjne. Opowieść przeplatana jest mailami
pisanymi przez Marka (Ronaldo) do ojca, pracującego w Irlandii i
wytęsknionego. Chłopiec streszcza i komentuje wydarzenia, a jego
subiektywne sprawozdanie chwilami bawi, ale z czasem zaczyna też
boleć. Chłopiec fantazjuje i wierzy w rychłą przeprowadzkę do
Irlandii, jednak nie dowiadujemy się o niczym, co by ją
zapowiadało, nie poznajemy żadnej wiadomości zwrotnej od ojca.
Autor nie komentuje tej jednostronnej korespondencji, nie pisze
niczego w rodzaju "Ronaldo cierpiał. Zastanawiał się, czy
jego rodzina się rozpada". Mamy tylko treść maili
przepełnionych rozpaczliwą nadzieją. Kontrast między tymi
fragmentami opowieści a akcentami humorystycznymi sprawia, że jest
to kawał dobrej lektury, którą czyta się przeważnie na wdechu.
Podobno
drużyny występujące na czerwono statystycznie wygrywają częściej
niż inne, ponieważ czerwień – barwa ognia i krwi – onieśmiela
przeciwników i odbiera im pewność siebie. Grzybułtovia nawet na
różowo i w kwiatki wyglądałaby groźnie, a co dopiero w strojach
jak FC Liverpool. Czy w Grzybułtowie jadano w dzieciństwie więcej
sałaty, czy może z powodu położenia w dolince bardziej wyciągano
się do słońca – dość że w drużynie gości odprawiało skipy
i przekładankę piętnastu chłopów na schwał, przy których
fruteksiacy wyglądali, nie przymierzając, jak strachy na wróble w
żółto-zielonych kapotach.
Oprócz
nastroju w powieści kilkakrotnie zmieniają się trenerzy młodych
fruteksiaków. Każdy uważa się za specjalistę, zupełnie jak w
"Mikołajku" – dojrzali panowie prześcigają się w
cennych radach co do taktyki. Agentka Messiego i Ronalda w
poszukiwaniu najlepszego instruktora telefonuje nawet do Barcelony,
ale zanim spełni się hiszpański sen pięknogórzan, klub rozbłyska
lokalnym kolorytem.
Sztuczkę,
której nowy trener nauczył graczy Fruteksu, wykonuje się
następująco: napastnik nabiega nad piłkę, lekko przykuca,
opuszcza na nią poły sutanny i rusza w kierunku bramki.
Zdezorientowani przeciwnicy najpierw nie mogą zrozumieć, gdzie jest
futbolówka. a kiedy już się orientują, głupio jest im podnieść
nogę na duchowną sukienkę. Po przekroczeniu linii bramkowej lekko
unosi się sutannę, uwalnia ukrytą pod nią piłkę i dopisuje
sobie kolejnego gola.
– To
zawsze działa – zapewnił zadowolony z siebie trener. –
Zapamiętacie?
–
Zapamiętamy... – zaczęli chórem
i urwali niepewni, czy mają mówić "trenerze" czy "księże
proboszczu".
– Mówcie
"księże trenerze" – zaproponował proboszcz i to bardzo
ułatwiło komunikację.
Poza
mailami Ronalda pojawia się jeszcze inny przerywnik: komentarze
internautów towarzyszące wydarzeniom opisanym w ostatnim rozdziale.
Sprawa właściwie jest poważna, ale wydźwięk satyryczny – takie
właśnie teksty królują w polskim internecie, a wrzucone w
literaturę piękną jaskrawo świadczą o poziomie zbiorowej
moralności. Także w tym przypadku Paweł Beręsewicz nie ocenia,
nie stwierdza na przykład: "Messi rozważał, czy i kto (kto w
ogóle ukrywa się pod tymi nickami?) ma rację, czytając obraźliwe
i głupie komentarze pod artykułami". Jedyną refleksją
bohatera na ten temat jest "Internet by zrozumiał" – a
więc inteligentny, wrażliwy, otoczony przyjaciółmi i rodziną
młody człowiek też sugeruje się opiniami obcych, anonimowych
internautów. Autor po raz kolejny (po świetnych "Noskawerach")
ironicznie charakteryzuje postawy społeczeństwa konsumpcyjnego, a
przy okazji informacyjnego, modowe epidemie szkolne i pułapki
popularności.
Ta
książka może wiele nauczyć nastoletniego (i młodszego)
czytelnika, gwarantuje też jego zaangażowanie. Kiedy po skończeniu
powieści rozmyślałam na głos, czy powstanie druga część, mój
syn stwierdził, że on by chciał tylko jeśli Messi... Nieistotne
jest, co dokładnie miałby zrobić Filip, ważne, że czytelnik
zajął jakieś stanowisko, wczuł się w problemy bohaterów tak,
jakby istnieli naprawdę. W rozmowie ze mną syn wytaczał argumenty
i kontrargumenty, po prostu nie chce znać Messiego, gdyby ten
postąpił inaczej niż należy (według mojego dziecka).
Jeżeli
podobne "wejście" dziecka w książkę nie wystarcza jako
powód, by ją przeczytać, to warto sięgnąć po "Więcej niż
klub" choćby ze względu na scenę propagowania kolekcjonerstwa
kart z piłkarzami wśród młodszych uczniów. To zagranie plasuje
Pawła Beręsewicza wysoko w lidze czempionów polskiej literatury
dla dzieci, a mój syn prawdopodobnie od razu przyznałby za nie
puchar mistrza. Powieść z całą pewnością zasługuje na miano
pozycji obowiązkowej dla fanów FC Barcelony, a sądząc po ilości
migających mi co dzień (w szkole, na ulicy) plecaków i koszulek z
logo tego klubu, target jest duży. Szkoda tylko, że potencjał
książki został stłumiony przez niezbyt wyszukaną okładkę.
Bożena
Itoya
Paweł
Beręsewicz, Więcej niż klub, okładka Elżbieta Chojna,
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń