cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 31 maja 2016

Mój Stach, machina i ja


Mamy znajomych zwiedzających świat z dziećmi, innych, którzy podróżowali po różnych kontynentach przed narodzinami pociech, i takich nadal co jakiś czas wyruszających na samotne, "bezdzietne" wyprawy. My za to odbywamy egzotyczne wędrówki kiedy chcemy, i to w towarzystwie oraz pod wodzą Łukasza Wierzbickiego: kiedyś tropem Kazimierza Nowaka ("Afryka Kazika", wyd. BIS), teraz śladami Haliny i Stanisława Bujakowskich ("Machiną przez Chiny", wyd. Poradnia K). W tej ostatniej włóczędze pomocnikiem przewodnika była Marianna Oklejak, autorka ilustracji, kolaży i całej oprawy graficznej. To właśnie tryskające kolorami ilustracje zestawione z czarno-białymi fotografiami wpłynęły na nasze pierwsze wrażenie. Dawno chcieliśmy mieć "Machiną przez Chiny" właśnie dlatego, że już pod względem plastycznym książka ta jest małym dziełem sztuki.
Bardzo lubimy prace Marianny Oklejak i nie spodziewałam się, że coś w tej książce może wywrzeć na mnie i na synu silniejsze wrażenie od rysunków i barw. Jednak, czy to z uwagi na wiek młodego czytelnika, jego wyrastanie z książek obrazkowych, czy nasze preferencje (treść ponad formę), grunt że w naszym domu prawdziwym hitem okazały się dopiero literackie przygody Haliny i Stacha.

Skąd jedziemy? Z Polski – westchnął Stach, podobnie jak ja wykończony jazdą.
Z Polski? Takim motocyklem taki kawał drogi... To niemożliwe! – Chłopak zrobił wielkie oczy.
Stach ściągnął czapkę pilotkę i z dumą poklepał kierownicę machiny.
Niemożliwe?! Nie znam takiego słowa. Wszystko jest możliwe, jeśli naprawdę chcesz. – Wyciągnął z kieszeni plik fotografii i podetknął młodzieńcowi pod nos. – To nasz motocykl na pustyni, to nasz namiot w górach Persji, a tu jedziemy przez dżunglę...

Porwały nas opisy wrażeń i emocji, jakich doświadczali podróżnicy: trudów, zachwytów, zwątpienia, nadziei. Czy te bajkowe spotkania odbyły się naprawdę? Właściwie czytelnik nie czuje potrzeby sprawdzania, które historie są prawdą, a które fikcją literacką (ale autor na końcu książki daje wskazówki, jak to sprawdzić), słucha żarliwie i wnika w opowieść.

Wychyliłam się za burtę. Wielki oślizły łeb wynurzył się z mętnej wody i rozdziawił najeżoną ostrymi kłami paszczękę. Wyłupiaste ślepia wpatrywały się we mnie bezczelnie. Cóż to za stwora! Syrena? Smok? Gigantyczne żabsko?

A opowieść snuje się od Druskiennik, przez Turcję, Persję Indie, Birmę, aż do Chin, w jej toku doświadczamy niemal dotyku i zapachu roślin, zwierząt, wody, powietrza, ziemi. Dowiadujemy się co nieco o mentalności narodów, z którymi zetknęli się bohaterowie, ale przede wszystkim podziwiamy ciepło bijące od tej niezwykłej pary, wzajemną miłość, ich wspólną drogę. Autor pisze o uczuciach w sposób prosty, a przejmujący.

Daleko jeszcze do tego Szanghaju?
Stach rozłożył mapę.
Sto... dwieście... mmm... tysiąc... – mruczał pod nosem, liczył, dodawał, mnożył, wreszcie oznajmił: – Trzy tysiące! Do Szanghaju zostały nam trzy tysiące kilometrów. Gdybyśmy dalej posuwali się w tym tempie, dotrzemy do mety za szesnaście lat, pięć miesięcy, tydzień i trzy dni...
Szesnaście lat?!
... pięć miesięcy, tydzień i trzy dni.
Pięknie, wrócę do domu jako stara babcia – westchnęłam i pocałowałam Stacha w policzek. Ten buziak, jak się okazało, posiadał wielką moc: dodał sił mojemu chłopcu. Stach podskoczył i krzyknął:
Mam pomysł! Za chwilę wrócę – co powiedziawszy, zniknął w gąszczu.

Bliskość rodziny jest naczelną wartością we wszystkich krainach odwiedzanych przez Stacha i Halinę. Czytając tę książkę ma się ochotę nie tylko wybiec z domu (bez chusteczki) i ruszyć jak najdalej, ale też przytulić najbliższych.

Siadajcie, proszę. Częstujcie się. Przygotowałem pędy bambusa w sosie sojowym, zupę szpinakową i ryż jaśminowy. Wszystko zebrałem w moim ogrodzie. Wybaczcie nie nazbyt wyszukaną kolację, ale kucharz odszedł dziesięć lat temu i od tej pory sam pitraszę – wyjaśnił.
Gospodarzu, mieszkasz zupełnie sam w tym ogromnym pałacu? – spytałam.
Tak. Swego czasu byłem jednym z najbogatszych ludzi w Chinach. Zbudowałem ten pałac dla mojej rodziny, a w nim dziesięć sypialni i dziewięć łazienek. Dobrze było dopóty, dopóki mieszkaliśmy razem. Niestety, którejś zimy żona zachorowała. (...) Zmarła, a ja z żalu straciłem ochotę do życia. Zaniedbałem interesy. Nie wiem, jak i kiedy przepadły pieniądze. Synowie rozjechali się po świecie. Służba i kucharze odeszli. Przyjaciele zapomnieli. Zostałem sam, a z całego bogactwa został mi jedynie ten pałac i ogród pełen orchidei. (...) Możesz stracić wszystko, ale dopóki masz kogoś bliskiego u boku, dopóty będziesz szczęśliwy...

Wielką zaletą opowieści jest sposób, w jaki traktuje ona o historii, zwłaszcza Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Nienachalnie, w odpowiednich momentach Łukasz Wierzbicki tłumaczy wszystko, co trzeba: kiedy wybuchła II wojna światowa i jak wpłynęła na zwyczajnych ludzi, jak zniszczyła lub poprzesuwała o setki i tysiące kilometrów ich domy. Młody czytelnik powoli dowiaduje się, na terenie jakiego państwa leżały, a gdzie teraz są Druskienniki, oraz co to oznaczało dla bohaterów – wiedzy towarzyszą bowiem emocje, bardzo wiarygodnie ujęte przez autora. Przeczytamy więc jak ojciec Haliny, stateczna głowa rodziny, zareagował na powojenną zmianę granic państwowych, gdzie i z jakiego typu pasją (desperacją!) powstawały pamiętniki Hali, a także do jakiej Polski nie chciał wracać Stach.
"Machiną przez Chiny" to wspaniała, przygodowa i podróżnicza książka dla całych rodzin. Dzieci wciąga, dorosłych wzrusza, wszystkich do siebie zbliża, bo też w wielu domach może wywołać wspomnienia dziadków i rodziców – o miłości, młodości, świecie, przyrodzie, historii. Jest jedną z wiecznych, ponadczasowych książek, które czynią nieśmiertelnymi również swoich bohaterów; i ja uważam, że "Kiedyś porcelanowy pałac rozsypie się w proch, mój ogród porośnie dżungla, ale wspomnienie waszej wizyty pozostanie na zawsze".
Bożena Itoya

Łukasz Wierzbicki, Machiną przez Chiny, ilustracje Marianna Oklejak, Poradnia K, Warszawa 2014.

1 komentarz: