Mamy
znajomych zwiedzających świat z dziećmi, innych, którzy
podróżowali po różnych kontynentach przed narodzinami pociech, i
takich nadal co jakiś czas wyruszających na samotne, "bezdzietne"
wyprawy. My za to odbywamy egzotyczne wędrówki kiedy chcemy, i to w
towarzystwie oraz pod wodzą Łukasza Wierzbickiego: kiedyś tropem
Kazimierza Nowaka ("Afryka Kazika", wyd. BIS), teraz
śladami Haliny i Stanisława Bujakowskich ("Machiną przez
Chiny", wyd. Poradnia K). W tej ostatniej włóczędze
pomocnikiem przewodnika była Marianna Oklejak, autorka ilustracji,
kolaży i całej oprawy graficznej. To właśnie tryskające kolorami
ilustracje zestawione z czarno-białymi fotografiami wpłynęły na
nasze pierwsze wrażenie. Dawno chcieliśmy mieć "Machiną
przez Chiny" właśnie dlatego, że już pod względem
plastycznym książka ta jest małym dziełem sztuki.
Bardzo
lubimy prace Marianny Oklejak i nie spodziewałam się, że coś w
tej książce może wywrzeć na mnie i na synu silniejsze wrażenie
od rysunków i barw. Jednak, czy to z uwagi na wiek młodego
czytelnika, jego wyrastanie z książek obrazkowych, czy nasze
preferencje (treść ponad formę), grunt że w naszym domu
prawdziwym hitem okazały się dopiero literackie przygody Haliny i
Stacha.
– Skąd
jedziemy? Z Polski – westchnął Stach, podobnie jak ja wykończony
jazdą.
– Z
Polski? Takim motocyklem taki kawał drogi... To niemożliwe! –
Chłopak zrobił wielkie oczy.
Stach
ściągnął czapkę pilotkę i z dumą poklepał kierownicę
machiny.
–
Niemożliwe?! Nie znam takiego
słowa. Wszystko jest możliwe, jeśli naprawdę chcesz. –
Wyciągnął z kieszeni plik fotografii i podetknął młodzieńcowi
pod nos. – To nasz motocykl na pustyni, to nasz namiot w górach
Persji, a tu jedziemy przez dżunglę...
Porwały
nas opisy wrażeń i emocji, jakich doświadczali podróżnicy:
trudów, zachwytów, zwątpienia, nadziei. Czy te bajkowe spotkania
odbyły się naprawdę? Właściwie czytelnik nie czuje potrzeby
sprawdzania, które historie są prawdą, a które fikcją literacką
(ale autor na końcu książki daje wskazówki, jak to sprawdzić),
słucha żarliwie i wnika w opowieść.
Wychyliłam
się za burtę. Wielki oślizły łeb wynurzył się z mętnej wody i
rozdziawił najeżoną ostrymi kłami paszczękę. Wyłupiaste ślepia
wpatrywały się we mnie bezczelnie. Cóż to za stwora! Syrena?
Smok? Gigantyczne żabsko?
A
opowieść snuje się od Druskiennik, przez Turcję, Persję Indie,
Birmę, aż do Chin, w jej toku doświadczamy niemal dotyku i zapachu
roślin, zwierząt, wody, powietrza, ziemi. Dowiadujemy się co nieco
o mentalności narodów, z którymi zetknęli się bohaterowie, ale
przede wszystkim podziwiamy ciepło bijące od tej niezwykłej pary,
wzajemną miłość, ich wspólną drogę. Autor pisze o uczuciach w
sposób prosty, a przejmujący.
– Daleko
jeszcze do tego Szanghaju?
Stach
rozłożył mapę.
– Sto...
dwieście... mmm... tysiąc... – mruczał pod nosem, liczył,
dodawał, mnożył, wreszcie oznajmił: – Trzy tysiące! Do
Szanghaju zostały nam trzy tysiące kilometrów. Gdybyśmy dalej
posuwali się w tym tempie, dotrzemy do mety za szesnaście lat, pięć
miesięcy, tydzień i trzy dni...
–
Szesnaście lat?!
– ...
pięć miesięcy, tydzień i trzy dni.
– Pięknie,
wrócę do domu jako stara babcia – westchnęłam i pocałowałam
Stacha w policzek. Ten buziak, jak się okazało, posiadał wielką
moc: dodał sił mojemu chłopcu. Stach podskoczył i krzyknął:
– Mam
pomysł! Za chwilę wrócę – co powiedziawszy, zniknął w
gąszczu.
Bliskość
rodziny jest naczelną wartością we wszystkich krainach
odwiedzanych przez Stacha i Halinę. Czytając tę książkę ma się
ochotę nie tylko wybiec z domu (bez chusteczki) i ruszyć jak
najdalej, ale też przytulić najbliższych.
–
Siadajcie, proszę. Częstujcie
się. Przygotowałem pędy bambusa w sosie sojowym, zupę szpinakową
i ryż jaśminowy. Wszystko zebrałem w moim ogrodzie. Wybaczcie nie
nazbyt wyszukaną kolację, ale kucharz odszedł dziesięć lat temu
i od tej pory sam pitraszę – wyjaśnił.
– Tak.
Swego czasu byłem jednym z najbogatszych ludzi w Chinach. Zbudowałem
ten pałac dla mojej rodziny, a w nim dziesięć sypialni i dziewięć
łazienek. Dobrze było dopóty, dopóki mieszkaliśmy razem.
Niestety, którejś zimy żona zachorowała. (...) Zmarła, a ja z
żalu straciłem ochotę do życia. Zaniedbałem interesy. Nie wiem,
jak i kiedy przepadły pieniądze. Synowie rozjechali się po
świecie. Służba i kucharze odeszli. Przyjaciele zapomnieli.
Zostałem sam, a z całego bogactwa został mi jedynie ten pałac i
ogród pełen orchidei. (...) Możesz stracić wszystko, ale dopóki
masz kogoś bliskiego u boku, dopóty będziesz szczęśliwy...
Wielką
zaletą opowieści jest sposób, w jaki traktuje ona o historii,
zwłaszcza Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Nienachalnie, w
odpowiednich momentach Łukasz Wierzbicki tłumaczy wszystko, co
trzeba: kiedy wybuchła II wojna światowa i jak wpłynęła na
zwyczajnych ludzi, jak zniszczyła lub poprzesuwała o setki i
tysiące kilometrów ich domy. Młody czytelnik powoli dowiaduje się,
na terenie jakiego państwa leżały, a gdzie teraz są Druskienniki,
oraz co to oznaczało dla bohaterów – wiedzy towarzyszą bowiem
emocje, bardzo wiarygodnie ujęte przez autora. Przeczytamy więc jak
ojciec Haliny, stateczna głowa rodziny, zareagował na powojenną
zmianę granic państwowych, gdzie i z jakiego typu pasją
(desperacją!) powstawały pamiętniki Hali, a także do jakiej
Polski nie chciał wracać Stach.
"Machiną
przez Chiny" to wspaniała, przygodowa i podróżnicza książka
dla całych rodzin. Dzieci wciąga, dorosłych wzrusza, wszystkich do
siebie zbliża, bo też w wielu domach może wywołać wspomnienia
dziadków i rodziców – o miłości, młodości, świecie,
przyrodzie, historii. Jest jedną z wiecznych, ponadczasowych
książek, które czynią nieśmiertelnymi również swoich
bohaterów; i ja uważam, że "Kiedyś porcelanowy pałac
rozsypie się w proch, mój ogród porośnie dżungla, ale
wspomnienie waszej wizyty pozostanie na zawsze".
Bożena
Itoya
Łukasz
Wierzbicki, Machiną przez Chiny, ilustracje Marianna Oklejak,
Poradnia K, Warszawa 2014.
Czaję się i czaję. Zachęciłaś mnie. W końcu wypożyczę :-)
OdpowiedzUsuń